„Kiedy wyruszam w podróż, znikam z map. Nikt nie wie, gdzie jestem. W punkcie, z którego wyszłam, czy w punkcie, do którego dążę. Czy istnieje jakieś „pomiędzy”? Czy jestem jak ten zgubiony dzień, gdy leci się na wschód, i odnaleziona noc, gdy na zachód? Czy obowiązuje mnie to samo prawo, z którego dumna jest fizyka kwantowa – że cząstka może istnieć równocześnie w dwóch miejscach? Czy inne, o którym jeszcze nie wiemy i którego nie udowodniono – że można podwójnie nie istnieć w jednym i tym samym miejscu? ” – Olga Tokarczuk „Bieguni”
Emiraty Arabskie fascynują mnie od momentu, kiedy pierwszy raz pojechałem tam kilka lat temu. Rozmach, ciągły rozwój, najśmielsze projekty realizowane w kosmicznym tempie, ale także przyroda, a przede wszystkim ludzie – prawdziwy tygiel kultur – to robi wrażenie. Nie ma nigdzie takiego kraju. Zawsze spotykam tam ludzi z różnych stron świata, każdy ma jakąś historię życia i chętnie o niej opowiada. Także tym razem takie usłyszałem. Czasem trudne, czasem bolesne, ale zawsze prawdziwe, ludzkie, złożone i niejednoznaczne, a wszystko dodatkowo skomplikowała jeszcze pandemia koronawirusa. I może od utrudnień z tym związanych zacznę. Podróżowanie to dla mnie sens życia. Bez tego nie umiem szczęśliwie funkcjonować. Kiedy wprowadzono pierwszy lockdown i w trakcie kolejnych fal następne restrykcje, wiedziałem, że pomimo wszystko i tak znowu wyruszymy w świat. Będzie trudniej, więcej formalności, zmieniających się przepisów, ale nic nas nie powstrzyma i to też bardzo Wam polecam, bo nic nie jest w stanie zatrzymać mnie w domu. Wylatując do Emiratów Arabskich musieliśmy być zaszczepieni dwoma dawkami, zrobić testy PCR i wypełnić kwestionariusz, który był wymagany przed przylotem. To wszystko otwarło nam drogę i bezproblemowo wylądowaliśmy na początku grudnia na lotnisku w Dubaju. Uwielbiam ten moment, kiedy z deszczowej i już prawie jesienno – zimowej Polski przenoszę się do kraju, gdzie w dzień i w nocy jest przyjemnie ciepło. Od razu poprawia mi się nastrój i przybywa energii do życia, choć nigdy mi jej raczej nie brakuje.
Z Dubaju jedziemy z przyjaciółmi do Ras Al Khaimah, emiratu oddalonego od Dubaju o godzinę drogi samochodem. Akurat jest piątek, więc dzień wolny. Jedziemy wieczorem, a wzdłuż autostrady na poboczach i wzgórzach widzimy sporo terenowych samochodów mieszkańców Emiratów Arabskich, którzy na pustyni przy ognisku spotykają się razem i spędzają czas. Pustynia przyciąga i pomimo pięknych hoteli oraz bogatej infrastruktury to właśnie bliskość natury, a także tradycje przodków wciąż mają tę magiczną moc. U nas, gdyby ktoś biwakował przy naszych autostradach nie znalazłby raczej zrozumienia. No, ale co kraj to obyczaj. Naszą bazą jest hotel Cove Rotana – nam też należy się trochę relaksu. Pięknie położny nad wodami Zatoki Arabskiej, z widokiem na Góry Jebel Jais. Ten emirat jest bardzo ciekawy, łączy w sobie miasta, pustynie, góry, no i piękne piaszczyste plaże. Do tego bardzo dobra infrastruktura dróg i autostrad, zresztą jak wszędzie w Emiratach Arabaskich. O naszej „hedonie hotelowej” nie będę pisał, bo wszędzie jest podobnie. Trzeba ruszyć w teren, a więc zaczynamy. Pierwszym celem naszej wyprawy jest pustynia, gdzie z wyprzedzeniem rezerwujemy wycieczkę na wielbłądach i nie mam tu na myśli, minutowej przejażdżki, aby zrobić kilka fotek i „zaliczyć” atrakcję.
Kiedy wielbłądy stają, gotowe do drogi, młodszy syn chce zrezygnować i jestem zmuszony z nim zostać. Może kierowała nim jakaś intuicja, bo okazało się, że w trakcie przejażdżki, gdy my bawiliśmy się na wydmach, młodszy wielbłąd się spłoszył i Inez spadła wprost na piach tak mocno, że zabrakło jej tchu w piersiach. Na szczęście skończyło się na strachu. Po powrocie część naszego zespołu pojechała poszaleć na quadach i buggy. Wrócili zachwyceni. Wieczór zbliżał się już powoli, więc przyszła kolej na szaleństwo samochodami terenowymi po wydmach i trzeba przyznać, że nasz kierować zrobił to niesamowicie. Wszyscy byli bardzo zadowoleni, ale czasem to było już mocno ryzykowne. Mocno rozhuśtani na wszystkie strony zatrzymaliśmy się na piękny zachód słońca, który w taki okolicznościach jest niesamowity i wygląda zupełnie jak nie z tego świata. Trudno to opisać.
Po takich całodziennych wrażeniach zjedliśmy kolację „pod gołym niebem” i słuchając jak dzieci wspominają jeszcze wydarzenia z całego dnia, wracaliśmy do naszej „Rotany”, planując już co będziemy robili w następnych dniach. Wybór padł na Hattę, gdzie w górach zbudowano zaporę wodną, która stała się atrakcją turystyczną z akwenem wodnym pośród skalistych szczytów. Rano punktualnie, jak to zwykło być w Emiratach czekał już na nas kierowca, z którym spędziliśmy cały dzień. Wiele nam opowiedział, ale nie wszystko można opisać. Zostało po prostu z nami. A więc w drogę. Pierwszym punktem, który wzbudza zachwyt jest meczet w Szardży, które na skrzyżowaniu autostrad został zbudowany dosłownie kilka lat temu. Jest największym meczetem w Emiratach Arabskich. To piękne dzieło architektury, ale ze względu na restrykcje nie był dostępny. Pozostało nam tylko podziwianie z samochodu i jedziemy dalej. Po drodze odwiedzamy farmę wielbłądów i jak zwykle młode są niespokojnie i niezbyt bezpieczne dla nas. Jednak wiek i spokojniejszy temperament nie tylko dotyczy ludzi. Naszym celem jest „Camel Rock”, a więc znowu coś o wielbłądach. Jest to znajdujący się na pustyni blok skalny, który rzeczywiście przypomina wielbłąda. Piasek w tym miejscu jest przepięknej konsystencji. Pomarańczowy, drobny jak mąka. Próbujemy także „sandboardingu”. Nasz niezastąpiony kierowca jest przygotowany na wszystko. Po zjazdach z wydm, szukamy miejsca na prawdziwe śniadanie na pustyni. Wybieramy jedno z nielicznych drzew, aby mieć trochę cienia.
W grudniowy poranek jest tutaj blisko 30 stopni. W lipcu temperatury przekroczą stopni 50. Spędzamy mile czas, wszystko smakuje wyśmienicie, siedzimy jak na pikniku, gdyby jeszcze była tylko lampka prossecco, ale to już takie moje fanaberie. Sprzątamy i wracamy na trasę do Hatty. Po drodze nasz kierowca opowiada nam o swoim życiu. Pochodzi z Indii i w Emiratach mieszka już 20 lat. Pracuje 10 miesięcy w roku, codziennie bez żadnych weekendów i przerw świątecznych. Na 2 miesiące wraca do rodziny. W trakcie pierwszych miesięcy pandemii miał bardzo ciężką sytuację. On i setki tysięcy emigrantów zarobkowych pracujących w branży turystycznej. Teraz sytuacja się poprawia, ale bardzo poważanie wspomina, że przeżył trudne chwile. Ciężko tak żyć, nie widzieć jak rosną dzieci, być gościem we własnym domu, gdzieś tam tysiące kilometrów. Pomimo to jest pogodnym i bardzo sympatycznym człowiekiem, inteligentnym i dobrze mówiącym po angielsku.
Czas upływa nam na rozmowie, a pustynia przechodzi w mocno górzysty teren. Góry stają się prawie czarne, skaliste, posępne. Wygląda to surrealistycznie. Góry Hadżar rozciągają się na terytorium Emiratów Arabskich i w większości na terenie Omanu. Z miasta Hatty do granicy z Omanem jest dosłownie kilka minut. Hatta to ładne zadbane miasto, z zielonym parkiem miejskim, którego utrzymanie musi sporo kosztować. To właśnie tutaj w górach wybudowano zaporę i elektrownię wodną w latach dziewięćdziesiątych, która również stała się atrakcją turystyczną z trasami kajakowymi i trekkingowymi. W Hattcie znajduje się też Muzeum Dziedzictwa, które pokazuje jak żyły poprzednie pokolenia. Teraz niestety opustoszałe z powodu pandemii, ale warte uwagi i czasu. Jednym z punktów naszej wyprawy jest farma pszczół, która jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Tutaj, w Emiratach, pszczoły, kwiaty, jak to możliwe? A jednak. Ubrani w kombinezony ochronne wchodzimy w życie pszczół. Miód wytwarzany jest z kwiatów drzew cydrowych. Nie miałem o tym pojęcia, jak i o złożonym oraz ściśle podzielonym na role życiu pszczół. O królowej słyszał każdy, ale o pszczołach budowniczych struktury plastra, czy o pszczołach chroniących dany ul przed intruzami raczej mało wiemy. Zaglądamy do uli, bierzemy do rąk całe plastry z pszczołami, ale na szczęście są okadzone dymem, więc raczej spokojnie. To pszczoły włoskie. Gdyby to były pszczoły egipskie – nie mylić z plagami – atakowałby nas cały czas, są bardzo agresywne. Kiedy już wszystko zobaczyliśmy z bliska, dzięki wiedzy i uprzejmości naszej filipińskiej przewodniczki, mogliśmy spróbować różnych rodzajów miodu. I ten cydrowy jest najlepszy. Bardzo smaczny i słodki. Po powrocie do Polski stał się moim ulubionym składnikiem marynat do mięs i drobiu. Po prostu pycha.
Kolejny dzień upłynął nam bardzo szybko, jeszcze tylko zjeżdżamy na stację, gdzie paliwo kosztuje mnie niż 3 zł za litry i wracamy. Piękny dzień, pełen wrażeń, nowych krajobrazów, smaków i zapachów. Teraz czas na Dubaju, do którego pojedziemy za dwa dni, a do tego momentu plaża, książki, zabawa w morzu i rozmowy z przyjaciółmi oraz naszymi dziećmi. Jak zwykle poznajemy przy okazji ludzi z innych krajów, ale o to chodzi. To chcemy pokazywać naszym dzieciom. Mieszankę języków, kultur i doświadczeń, a przede wszystkim to, że możemy to połączyć bez uprzedzeń i w miłej atmosferze bez względu na kolor skóry, pochodzenie, religię, poglądy i inne sztuczne bariery, które tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia dla otwartych i mądrych ludzi.
Nadchodzi czas na Dubaj. Punktualnie rano czeka już na nas inny kierowca. Ruszamy i podczas trasy ustalamy, co chcemy zobaczyć. Nie jest to moja pierwsza wizyta w Dubaju, więc dyskutujemy, co jesteśmy w stanie zwiedzić, mając na uwadze, że koniecznie chcemy dotrzeć na EXPO 2020. Jadąc autostradą ciężko rozróżnić w jakim mieście jesteśmy – Adżman, Szardża oraz Dubaj tworzą swego rodzaju Trójmiasto i jedno płynnie przechodzi w drugie. To trochę tak, jak na Śląsku, gdzie dla przyjezdnych bez obserwacji znaków drogowych ciężko jest zorientować się , czy jesteśmy w Katowicach, czy już w Chorzowie albo Świętochłowicach. Wjeżdżając do Dubaju od strony północnej, jeszcze będąc na przedmieściach widzimy, jak wzrasta intensywnie natężenie ruchu. Dzięki temu mogę spokojnie obserwować witryny sklepów, które jeszcze parę lat temu były wszystkie pełne życia, a teraz sporo jest pustych, zakurzonych, czy po prostu zakrytych. Widać, że pandemia solidnie zniszczyła te wszystkie małe biznesy wielu przyjezdnych z krajów Azji Południowej. Im bliżej centrum tym wszystko wraca do normy i sam Dubaj robi jak zawsze piorunujące wrażenie. Dla mnie to jedno z najciekawszych miast poza Europą. Naszą wyprawę zaczynamy od Deiry, czyli najstarszej części Dubaju. To tutaj sto lat temu znajdowała się nic nie znacząca wioska poławiaczy pereł, która dzięki odkryciu złóż ropy naftowej, wizji szejków i umiejętności wdrożenia tego wszystkiego z rozmachem stała się tym niesamowitym, wielkim miastem. Pierwszy punkt to oczywiście souk, czyli targ na którym możemy kupić przyprawy, dywany, piękne lokalne ubrania i wiele innych dosyć oryginalnych rzeczy. Dla mnie oczywiście najciekawsze są przyprawy. Nie wszystkie znam, ale sprzedający potrafią je pięknie zaprezentować, oczywiście wzbogacając swoją wypowiedź o jakąś ciekawą historię. Mieliśmy tutaj kupić kilka drobiazgów, a wychodzimy po ponad godzinie, obładowani jak wielbłądy. Wszyscy w dobrych humorach, szukamy w gąszczu samochodów naszego kierowcy, które gdzieś tam krąży wśród wielu podobnych aut. W końcu jest i jedziemy dalej. Frame of Dubai, czyli ogromna ramka wybudowana w parku, która od razu stała się atrakcją turystyczną. Każdy chce się w nią jakoś wkomponować i zrobić sobie zdjęcie. Mimo, że w Dubaju jest już późna jesień temperatura przekracza mocno 30 stopni i jest rzeczywiście gorąco. Latem będzie 45 stopni, więc nawet nie chcę myśleć, jak wówczas trudno tu funkcjonować.
Kolejnym celem jest Burj Kaliffa i Dubai Mall. Jedziemy wśród wielu drapaczy chmur, po lewej stronie mamy cały czas dubajskie metro, które w tym mieście nie jest pod ziemią, a jest po prostu naziemną, bardzo nowoczesną kolejką. Stację wyglądają czasem, jak małe bazy kosmiczne. Oczywiście wszystkie klimatyzowane. Początkowo chcieliśmy zwiedzać Dubaj metrem, ponieważ sporo atrakcji jest położonych w pobliżu stacji. Zrobimy to następnym razem, teraz mieliśmy po prostu za mało czasu. Pomimo dużego ruchu i korków dojeżdżamy w miarę szybko do Dubai Mall. Jest to nowoczesne centrum handlowe, w którym butiki mają najbardziej znane marki na świecie. To właśnie tutaj znajduje się ogromne akwarium z rekinami, a także prawdziwy stok narciarski z wyciągiem, gdzie możemy oddać się zimowemu szaleństwo. I to na w miejscu, gdzie na zewnątrz przez cały roku jest przynajmniej 30 stopni. Tuż obok Dubai Mall znajduje się wciąż najwyższy budynek świata Burj Kaliffa. Naprawdę robi wrażenie i warto również wjechać na najwyższe piętra dostępne dla turystów. Widok na Dubaj zapiera dech w piersiach. Gdybym miał porównać – to jedynie z Hancock Tower w Chicago widoki robiły większe wrażenie, gdzie miasto pięknie kontrastowało z linią brzegową Jeziora Michigan. W Dubai Mall zjadamy jeszcze szybki obiad w jednej z orientalnych restauracji i po krótkiej naradzie jedziemy na sztuczną wyspę Palma Yumeirah z hotelem Atlantis, którego słynna „dziurka od klucza” stała się ulubionym tłem do zdjęć turystów.
Cała wyspa została sztucznie stworzona przez człowieka, a obecnie znajdują się na niej hotele i luksusowe apartamenty. W południowej części przy Palmie Yumeirach znajduje się Dubai Marina, czyli zamożna dzielnica z piękną promenadą Dubai Marina Walk przy której znajduje się plaża i eleganckie restauracje. Niestety nie mamy czasu, aby tu dłużej zabawić, bo chcemy jeszcze koniecznie dojechać na Expo 2020. To kolejny przykład rozmachu i nieograniczonej wyobraźni. Na pustyni, gdzie wcześniej nie było dosłownie niczego, zbudowano sieć autostrad i infrastrukturę targową z halami, parkingami, hotelami i wszystkim, co jest niezbędne, aby profesjonalnie zorganizować takie imprezy. Z jednego z targowych parkingów zabiera nas autobus, który dowozi naszą wesołą drużynę w pobliże kas i głównego wejścia. Jeszcze tylko kontrola paszportów COVID-owych bez, których nie ma szans na wejście, chyba że ktoś ma aktualny test PCR i wchodzimy. Wszystko robi piorunujące wrażenie. Targi wystartowały na początku października i jest to pierwsza impreza EXPO organizowana w kraju arabskim. Hasłem przewodnim jest motyw „Łącząc umysły, tworzymy przyszłość”. Do mnie to bardzo przemawia, bo jedynie poprzez globalną współpracę jesteśmy w stanie się harmonijnie rozwijać. Na miejscu wszędzie można zaobserwować totalny tygiel kultur, języków, kolorów skóry, czy różnorodności ubioru od tradycyjnych ubrań arabskich zaczynając, a na naszych zachodnich t-shirtach i jeansach kończąc. Widać dzieci, kobiety, mężczyzn, osoby młode i starsze – piękny kolorowy tłum.
Każdy kraj ma tutaj swój własny pawilon – oczywiście jest także Polska. Emocjonalnie nam najbliższy, ale przekaz i idea całego pawilonu jest dla mnie zupełnie nieczytelna. Dla osób, które nie mają pojęcia o Polsce, jest po prostu niezrozumiały. Oczywiście wszyscy bardzo się starają, wspaniali młodzi ludzie, którzy są przewodnikami po naszym pawilonie opowiadają po polsku i angielsku z entuzjazmem i zaangażowaniem, ale ja odczuwam niedosyt. W porównaniu z tym, co zobaczyliśmy w pawilonie tajskim, nasz polski wypadł blado. Zwiedzamy jeszcze pawilony Brazylii, Szwecji, Azerbejdżanu i brakuje już nam czasu. Musimy wracać, bo jest już grubo po 21.00, a nasz kierować musi nas odwieźć do Ras Al Khaimah i jeszcze wrócić do Dubaju, a jutro znowu zaczyna od rana. Jak wspominałem wcześniej – pracuje siedem dni w tygodniu. Cała koncepcja targów, różnorodność, ale także zdrowa rywalizacja pomiędzy krajami bardzo mi się podobała. Na pewno to twórczo motywuje każdego. Szkoda tylko, że mieliśmy tak mało czasu. Myślę, że potrzebowalibyśmy przynajmniej trzech dni, aby wszystko na spokojnie zobaczyć. Targi trwają do końca marca 2022 roku, więc może jeszcze nam się uda tutaj wrócić. Nasz pobyt w Emiratach Arabskich powoli dobiega końca. Jak zwykle było niesamowicie. Wiele zobaczyliśmy, poznaliśmy ciekawych ludzi, a przede wszystkim nasze dzieci dostały kolejną porcję wiedzy o świecie. Tak chcemy kształtować w naszych pociechach solidną bazę prawdziwych obywateli globalnego świata.