„Podróż nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca … – Ryszard Kapuściński „Podróże z Herodotem”.
Długi weekend majowy stworzył w tym roku doskonałą okazję, aby przy trzech dniach urlopu mieć dziewięć wolnych dni. Sytuacja wręcz idealna i sprzyjająca planom turystycznym. Ostatecznie stanęło na Chorwacji i to był po prostu strzał w dziesiątkę, mając na uwadze niestety fatalną pogodę podczas tego okresu w Polsce. Wybraliśmy podróż samochodem z przerwą na nocleg w Wiedniu, co okazało się bardzo komfortowe. Tak więc po zakupie winiet na autostrady w Czechach, Austrii i Słowenii ruszyliśmy wieczorem w podróż, która okazała się wspaniałą przygodą z wieloma wrażeniami. Dojazd ze Śląska do Wiednia zajął nam 4 godziny i po śniadaniu dnia następnego ruszyliśmy z hotelu w kierunku Chorwacji. Po 8 godzinach podróży z przerwami na obiad i krótkie postoje dotarliśmy do Rogoźnicy. Po drodze zatrzymała nas niewielka kolejka na granicy słoweńsko – chorwackiej, niestety Chorwaci nie są jeszcze w układzie z Schengen, który znosi kontrole na granicach państw Unii Europejskiej. Po ekspresowej odprawie jedziemy dalej w kierunku Zagrzebia i po ominięciu stolicy Chorwacji powoli zbliżamy się do przepięknego cudu natury jakim są Góry Dynarskie. Widoki zapierają dech w piersiach, a w okolicach Jasienic, gdy pierwszy raz ukazują nam się lazurowe wody Morza Adriatyckiego koniecznie trzeba się zatrzymać, aby podziwiać piękno natury. Na uwagę zasługuje również genialna infrastruktura drogowa – autostrady, liczne tunele, miejsca obsługi podróżnych – od razu widać jak wielki postęp dokonał się w tym zakresie w ciągu ostatnich 10 – 15 lat. Nasza trasa liczyła 1100 km, z czego prawie 1000 km to autostrady lub drogi ekspresowe, więc dojazd jest idealny. Dodatkowo, jeżeli ktoś chce czynnie wypoczywać i jeździć w różne ciekawie miejsca, własny samochód jest najlepszym rozwiązaniem, a poza tym daje dużą niezależność. Dla koneserów win i miłośników piwa, limit alkoholu we krwi też jest bardzo liberalny, bo wynosi 0,5 promila (w Polsce 0,2), a więc po niesamowicie smacznych kolacjach nikt nie musi się martwić o wypity kieliszek wina, bo z pewnością zmieści się w dopuszczalnych granicach. A więc docieramy do naszego apartamentu, który wynajęliśmy dzięki naszym znajomym u właściciela, który jest mieszkającym w Chorwacji Polakiem. Mamy piękny widok na Morze Adriatyckie i temperaturę znacznie wyższą niż w Polsce. Ładna pogoda będzie sprzyjać naszym wycieczkom, a także dostarczy wiele radości naszym dzieciom. Niedzielny wieczór żegna nas przepięknym zachodem słońca, aby o poranku powitać nas swym blaskiem na nowo.
Poniedziałek po śniadaniu zaczynamy od zwiedzania miasteczka Primosten, To przepiękne miejsce pomiędzy Szybenikiem i Trogirem. Nad miastem góruje kościół św. Jerzego, z którego terenu rozciąga się niesamowity widok na morze i okoliczne wyspy. Miałem okazję uczestniczyć w wieczornej mszy świętej i to połączenie kościoła, którego historia sięga blisko 300 lat wstecz, z potęgą natury jest wręcz duchowym uniesieniem. Samo miasteczko ma do zaoferowania urokliwe wąskie uliczki, wiele restauracji i malutkich knajpek, a także beztroski klimat, sprzyjający relaksowi. Niewielkie wymiary Primosten sprawiają, że bez problemu możemy spokojnie obejść i zwiedzić całe miasteczko w godzinę. Zaraz za bramą miejską znajduje się główny plac, na którym odbywają się różne festiwale i wydarzenia kulturalne. Musimy tylko pamiętać, że praktycznie w każdym mieście nad Morzem Adriatyckim, w strefie nadmorskiej musimy płacić za parkingi od 6.00 do 23.00. Warto to mieć na uwadze, bo o mandat nietrudno. Gdy już się z tym uporamy, koniecznie trzeba zaplanować relaks nad wodą. Primosten otaczają piękne plaże, ale także fantastyczne twory skalne, o które bajkowo rozbijają się fale, szczególnie przy wietrznej pogodzie. Dla smakoszy, bardzo polecam restaurację Kamenar, która do najtańszych nie należy, ale za to kuchnia rekompensuje nam późniejsze nadszarpnięcie portfela.
Kolejnego dnia mamy w planach Split, no bo jak można odwiedzić Dalmację i zapomnieć o Splicie. Po prostu grzech ciężki. Jest to drugie, co do wielkości miasto Chorwacji i samo jego położenie jest urocze. W tle rozpościerające się Góry Dynarskie, niżej piękna architektura, szczególnie starego miasta i to wszystko odbijające się w idealnie czystych wodach Adriatyku. Oczywiście największą atrakcją jest pałac rzymskiego cesarza Dioklecjana. To, co pozostało z tej gigantycznej budowli z biegiem czasu wtopiło się w późniejszą zabudowę starego miasta, dając niesamowity efekt, którego nie widziałem nigdzie na świecie. Dawne korytarze i komnaty to obecnie uliczki, place i różne cudowne zakamarki, które stały się miejscem spotkań mieszkańców, a także turystów przyjeżdżających tu z wielu różnych krajów. Trudno zliczyć języki, które się słyszy podczas spacerów. Zwiedzając pałac, koniecznie trzeba zobaczyć jego dzieciniec, który jest jednym z najlepiej zachowanych fragmentów tej niesamowitej perły Splitu. Obecnie jest miejscem, w którym wieczorami w sezonie odbywają się koncerty. Z tego powodu mieszkańcy budynków położonych tuż przy tym placu otrzymują od miasta rekompensatę pieniężną za narażanie ich na systematyczny i uciążliwy hałas. Poniżej dziedzińca znajduje się ciąg malowniczych piwnic z kamiennymi łukami, działają w nich liczne sklepiki oferujące najrozmaitsze pamiątki. My byliśmy także wieczorem, a więc dodatkowo gra świateł i ceni, czasami zapomnianych miejsc tworzyła niepowtarzalny klimat. W ogóle całe stare miasto w Splicie jest bardzo przyjemne do zwiedzania, ponieważ większość najciekawszych miejsc znajduje się w obrębie wspomnianego już pałacu Dioklecjana. Tuż przy wybrzeżu, blisko portu i dworców znajduje się najbardziej popularna, wysadzona palmami promenada – Obala hrvatskog narodnog preporoda, czyli krótko mówiąc Riva. To tutaj właśnie między innymi toczy się towarzyskie i gwarne życie Splitu. Wieczór kończymy w portowej knajpce, zajadając się pysznymi daniami i popijając lokalne białe wino Malwazija. Późnym wieczorem docieramy do Rogoźnicy.
Środę rozpoczynamy od pysznej kawy w okolicznym barze. Większość miejsc jest zajętych, ale ostatecznie lądujemy w szerokim składzie przy połączonych stołach. Sama Rogoźnica jest jednym z najbardziej malowniczych kurortów w Chorwacji. Historyczne centrum Rogoźnicy położone jest na półwyspie, do którego dostać się można wyłącznie mostem. Po przeciwnej stronie zatoki znajduje się także drugi półwysep. Jest tam port jachtowy, a także niezwykłe zjawisko przyrodnicze w postaci słonego jeziora. Pomiędzy półwyspami leży nowsza część miasta z licznymi wakacyjnymi apartamentami i hotelami. Całość łączy nadmorski bulwar i most, a wokół dominuje śródziemnomorska przyroda. Na tle tej pięknej natury zbudowano sporo willi, których ceny liczone są nie w setkach tysięcy, ale w milionach złotych. W Polsce mamy już wyspecjalizowane biura, które zajmują się pośrednictwem w sprzedaży takich domów na chorwackim wybrzeżu. Wracając do infrastruktury miasta warto też wspomnieć o prowadzeniu samochodu. Wąskie drogi, gdzie czasem trzeba zjechać mocno na pobocze, aby zmieściły się dwa samochody na początku stanowią duże utrudnienie, ale po kilku dniach tak się przyzwyczajamy, że jazda po nich staje się spontaniczną rutyną. Rogoźnica pozostanie na długo w naszej pamięci jako nasza baza wypadowa, piękne miasteczko, miejsce, gdzie bawiliśmy się doskonale, a także urocza i przyrodniczo przepiękna okolica z cudownym portem, gdzie „Wilk z Wallstreet” z powodzeniem mógłby zacumować swój ogromny jacht.
Następnym punktem programu jest Szybenik, którego stare miasto jest po prostu magiczne. Nie wszyscy wiedzą, ale widok na Szybenik został sfilmowany w Grze o tron jako Braavos. Sceny kręcono także w twierdzy św. Jana. Niestety nie jest dostępna dla turystów. Na szczęście katedra św. Jakuba jest cały czas, a przed nią też nakręcono sceny do mojego ulubionego serialu. Nie ma się czemu dziwić, że w takich okolicznościach powstały sklepy z gadżetami właśnie z Gry o tron, które widziałem w Szybeniku, czy Splicie. Nasze zwiedzanie rozpoczynamy od nadmorskiej promenady, z której wspinamy się po niezliczonej ilości schodów. Po kilku minutach marszu docieramy do usytuowanej na wzgórzu twierdzy św. Michała. Ta średniowieczna budowla niewątpliwie dominuje nad całym Szybenikiem. Od początków swego istnienia twierdza pełniła ważną rolę, głównie ze względu na swoje strategiczne położenie – z doskonałym widokiem na ujście rzeki Krka oraz w stronę otwartego morza. Swoją nazwę zawdzięcza istniejącemu kiedyś w jej obrębie kościołowi św. Michała. Nie przetrwał on do naszych czasów, ale nazwa pozostała. Dalej spacerujemy pięknym uliczkami i cały czas mam wrażenie, że za chwilę spotkam na swoje drodze Daenerys Targaryen. Bardzo podoba mi się to stare miasto. Dla mnie absolutnie numer jeden, jeżeli chodzi o Dalmację. Wieczoru nie możemy zakończyć inaczej niż w dobrej knajpce. Tym razem wybór pada na Nostalgiję. Tripadvisor okazał się dobrym doradcą. Oprócz pysznego tuńczyka z grilla, serwują również wino o nazwie Nostalgija, które podobno jest specjalnie produkowane dla tej restauracji. Sympatycznie spędzamy czas w szerszym gronie i jak zwykle późnym wieczorem wracamy do Rogoźnicy, aby z rana wyjechać na zwiedzanie Parku Narodowego Krka.
Wyruszamy po śniadaniu w kierunku miejscowości Skradin skąd chcemy się dostać statkiem do wodospadów Skradinski Buk. Oczywiście musimy odstać swoje w kolejkach po bilety i na statek, ale to, co później zobaczymy całkowicie rekompensuje nam te drobne trudy. Dlaczego ? A no dlatego, że jest to najbardziej oszałamiająca atrakcja na stałym lądzie w całej Północnej Dalmacji. Park został założony w roku 1985 w środkowym i dolnym biegu rzeki Krka. Na terenie parku rzeka tworzy wodospady (m.in. Roški Slap i Skradinski Buk), kaskady oraz bystrzyny. W centralnej części parku znajduje się jezioro Visovac, na wyspie pośrodku którego znajduje się klasztor Franciszkanów, założony w roku 1445 roku. W południowej części parku znajdują się młyny wodne z XIX wieku oraz budynki z tego okresu, w których wykorzystywano moc pozyskaną z przepływającej wody. Dziś w tym miejscu odbywają się pokazy etnograficzne dawnego rzemiosła. Jednak najpiękniejsze są rozlewiska, wodospady i cała niesamowita przyroda, która znajduje się wokół biegu rzeki Krka. W górnej części tuż za młynami zaczyna się drewniana ścieżka posadowiona około 50 centymetrów nad płynącą wodą, mokradłami i pięknie rosnącym lasem. Spacerując, mamy wszystko na „wyciągnięcie” ręki, a śpiew ptaków i rechot żab dodaje tylko rajskiej atmosfery. Trudno te wszystkie wrażenia wyrazić słowami. To po prostu trzeba zobaczyć, bo cały park jest w idealnym stanie i niesamowicie zadbany. Zresztą cała Dalmacja jest bardzo czysta, to też jest ogromny plus mając na uwadze miliony turystów, którzy każdego roku odwiedzają Chorwację. Z pewnością tu jeszcze wrócimy, a tymczasem mamy w planie jeszcze wizytę na morskiej farmie ostryg, które można zamówić sobie i zjeść na miejscu. Smakują fantazyjnie, a w połączeniu z prosecco mamy jeszcze spotęgowane wrażenia kulinarne. Jestem wielkim fanem owoców morza i ostrygi jadłem już w wielu miejscach na świecie, ale te chyba na długo pozostaną moim numerem jeden.
Ten ostrygowy akcent jest już tylko przygrywką do zakończenia naszej wspaniałej podróży do Chorwacji. Kraju o pięknej przyrodzie, niesamowitych zabytkach, ale także ludziach, którzy mentalnie są bardzo podobni do Polaków. Zresztą nasze języki zawierają te same lub podobne słowa, co powoduje, że możemy się porozumieć, jeżeli ktoś nie zna angielskiego. Oba kraje maja burzliwą historię, łącznie z tym, że wspólnie byliśmy po wschodniej części żelaznej kurtyny. Mamy ułańską fantazję i to coś, co powoduje, że bardzo łatwo nawiązać nić sympatii ze świeżo poznanym Chorwatem. Jestem przekonany, że jeszcze wiele razy stanę na chorwackiej ziemi, czego i Wam życzę, bo warto bez żadnych wątpliwości.