Każde nasze nowe i niestandardowe działanie wymaga od nas wyjścia z bezpiecznej strefy komfortu. Jak pokazują statystyki, większość z nas nie lubi zmian, a co dopiero ryzyka. Osobiście podejmuję każdego dnia wiele decyzji, w skali roku daje to setki, czy tysiące małych i dużych ruchów oraz posunięć, które w niektórych przypadkach obarczone są dużym albo bardzo dużym ryzykiem. Mam na myśli ryzyko finansowe, utraty reputacji, strategiczne, ujmując to w kilku słowach – szeroko pojęte ryzyko biznesowe. Nikt i nic nie może zagwarantować pewnych rezultatów wdrażanych pomysłów. Ale świadomość istnienia ryzyka, rozpoznanie możliwych wariantów katastrofy i oszacowanie jej ewentualnych rozmiarów pozwala zaplanować alternatywne rozwiązania. To po pierwsze, ale nie mniej ważna jest dojrzałość emocjonalna osoby, która z tym ryzykiem ma się zmierzyć. Z jednej strony musimy uniknąć brawury i czasem szaleńczych decyzji, z drugiej strony musimy nauczyć się to ryzyko okiełznać i mówiąc kolokwialnie – po prostu nauczyć się z nim żyć. Tutaj nie ma magicznych recept. Szczególnie, gdy w grę wchodzą znaczne inwestycje, czy gdy idziemy zdecydowanie „pod prąd” już utartym szlakom. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że nie ma takich przedsięwzięć biznesowych, które nie wymagają finansowych inwestycji i zaryzykowania własnych środków, a dają możliwość wycofania się kompletnie bez uszczerbku, gwarantują bezwzględne powodzenie i spore zyski. Można mieć kosmiczny pomysł – przykładem takiej sytuacji jest Elon Musk, o którym pisałem w jednym z artykułów na moim blogu. Można mieć niewiarygodne szczęście, które połączone w parę z genialnym pomysłem pozwolą stworzyć biznes życia, ale zawsze należy liczyć się z tym, że za rogiem może czaić się niebezpieczeństwo.
Analizując przypadki firm, czy przedsięwzięć często widzimy zły plan, zbyt optymistyczne podejście do projektu, ale także brak konsekwencji i zbyt szybkie wycofanie się w obliczu pierwszych pojawiających się trudności. Przyczyną niepowodzenia wcale nie musi być coś znaczącego i przewidywalnego. Załamanie może przyjść z najmniej spodziewanej strony. Nagle naprzeciwko powstanie konkurencja, wspólnik okaże się nielojalny, pracownicy nieodpowiedzialni, a podatek niespodziewany. W ciągu wielu lat mojej działalności w biznesie też zdarzyły się sytuacje, gdy musiałem wycofać się z pewnych projektów. Nie robiłem tego jednak nigdy pod wpływem chwilowych niepowodzeń, czy przygniatającego stresu związanego z ryzykiem. Z pewnością w takich sytuacjach potrzebna jest odporność na rzeczony stres i wspomniana już wyżej umiejętność współistnienia z ryzykiem. To, że odczuwamy obawę, czy kontrolowany strach jest jak najbardziej zdrowym odruchem, świadczącym o tym, że rzeczowo i świadomie podchodzimy do wyzwań stojących przed nami. Zawsze unikałem ludzi, którzy mówią, że niczego się nie boją w biznesie. Dla mnie takie osoby są niewiarygodne i nieprzewidywalne. Warto to mieć na uwadze, bo to nie jest wyścig Formuły 1, gdzie Michael Schumacher siada za kierownicą bolidu i nie odczuwa strachu. Choć on też jest wyjątkiem.
Planując różne przedsięwzięcia biznesowe zawsze pytam siebie i moich ludzi o plan B, a czasem nawet C. Wdrażanie różnych projektów bez alternatywy jest bardzo ryzykowne i nieodpowiedzialne. W biznesie zawsze lepiej przewidywać zagrożenia, które się nie pojawią, niż zostać zdruzgotanym zupełnie przypadkiem. Czasami ktoś pyta mnie, jak prowadzić spokojnie biznes we współczesnym świecie. Ja odpowiadam, że nie ma takiej możliwości i te czasy nigdy nie wrócą. Przy obecnej konkurencji, cyfrowym świecie, zalewie informacji, po prostu nie ma łatwych rozwiązań i dróg na skróty. W takim otoczeniu ryzyko wpisane jest w codzienność. Ocena tego ryzyka nierzadko wymaga fachowej wiedzy. Nie wystarczy zasiąść nad kartką przy kawie, spisać czyhające na nas pułapki. Samemu niektórych rzeczy przewidzieć się nie da. Warto zaangażować w to naszych ludzi, a jeżeli takich kompetencji nie ma w ramach naszych zespołów to oczywiście sięgnąć po ekspertów z zewnątrz. Z pewnością nie będą to źle zainwestowane i wydane pieniądze.